Dzień #1 Drogi Artysty według J.Cameron
Kurs Julii Cameron jest więc jak najbardziej dla mnie, chociaż wcale nie służy on jako metoda na odzyskanie weny twórczej tylko dla pisarzy czy artystów. Jest dla każdego. Karta Głupca też wydaje się tutaj na miejscu jako ilustracja pierwszego kroku i wiary w słuszność obranego kierunku. Słyszałem wiele razy o prowadzeniu dziennika, ale niezbyt wierzę w jego skuteczność. Faktem jest jednak, że jeśli samemu nie spróbujesz, to cóż możesz powiedzieć o sprawie. Cała rzecz polega tu na treningu w wyłączeniu wewnętrznego krytyka. Kto wie, czas pokaże. Eksperyment potrwa 12 tygodni. Tak sugeruje książka autorki metody Julie Cameron. Wpadła mi wczoraj w ręce za pośrednictwem strony internetowej meetup.com. Powstała nowa grupa, gdzie wspólnie, w atmosferze wzajemnego wspierania się zrobią kurs według metody Juli Cameron. Niezbyt mam czas na jechanie do centrum Toronto, więc odrobinę zainteresowany tematem poszperałem na google. Nic to nowego, bo autorka zaoferowała po raz pierwszy taki kurs około ćwierć wieku temu, ale do tej pory według jej szacunków przeszło go ze 3 miliony ludzi. Niemożliwe, aby to byli sami naiwniacy! Chociaż podobno tacy sami się sieją. Pewnie jest jakiś powód, dla którego nie zainteresowało mnie to wcześniej, ale teraz wydaje się całkiem atrakcyjne. Chodzi generalnie o sposób na radzenie sobie z blokadami natchnienia, o zwiększoną inspirację i naukę wyłączania wewnętrznego krytyka. To ostatnie to funkcja tzw. lewej półkuli mózgu i to ona właśnie jest największym wrogiem naszej kreatywności. Temat niezmiernie ciekawy.Od początku roku zajmowałem się tym trochę stosując karty tarota jako narzędzie w postaci gry Rossona. Zorganizowałem kilka spotkań, gdyż najlepiej działa to w zespole. Rzecz wynaleziona i stosowana przez australijskiego malarza Peter Rossona. Poszukiwał metody czy sposobów na odnalezienie w sobie tego pstryczka-elektryczka, który wyłącza logiczne myślenie związanie z funkcjami lewej półkuli i pozwala prawej na rozwinięcie skrzydeł. Ponieważ sam zacząłem malować i wiele rozmawiam z innymi twórcami, to wiem stąd jak bardzo poszukiwany jest ten „przełącznik” i cenna umiejętność posługiwania się nim. Artyści tradycyjnie sięgają po rozmaite metody stymulacji zwiększające szanse na pozwolenie prawej półkuli wkroczyć do akcji. O tarotowej grze napiszę może więcej innym razem i zamieszczę wtedy tutaj link. Oczywiście tylko w przypadku o ile kogokolwiek to zainteresuje. Bez większego sensu jest pisanie w internetową próżnię.
Wracając do metody Julii Cameron, która popełniła w międzyczasie kilka książek rozszerzając swój kurs, który wydaje się wcale nie starzeć. Faktycznie każdy z nas niezależnie od zawodu wykonywanego potrzebuje inspiracji i kreatywności. W skrócie w metodzie chodzi o to, aby każdego ranka zapisać trzy strony. To pierwsze narzędzie tego procesu. Nieistotne jak, czy zapiski zawierają błędy, czy brak przecinków, czy zabrudziło się poranną kawą. Nikt nie powinien tego czytać poza autorem, a jeszcze lepiej kiedy w przypadku stosowania metody po raz pierwszy nawet autor nie czyta tego, co zostało raz zapisane. Julia proponuje pozostawiać każdy wpis w zaklejonej kopercie, albo po przewróceniu stron notatnika nie zaglądać do nich. Zapiski to rodzaj pamiętnika i rekord wszystkich myśli, włączając także te zwyczajne troski, jak „koniecznie muszę zrobić dzisiaj pranie i zakupy” albo inne mniej lub bardziej natrętnie powracające. Cokolwiek przechodzi przez myśli powinniśmy zapisać. Można także rejestrować słowa wewnętrznego krytyka, ale bez starania się, aby ustosunkować się zawsze do tego co mówi w danym momencie. Zapisanie tych słów to przyjęcie ich do wiadomości.
Druga, równoległa część metody nazwana została przez autorkę randką z artystą. Chodzi tu o rygorystyczne zarezerwowanie ok.2 godzin raz na tydzień początkowo, a później w miarę potrzeb wyłącznie na kontakt ze swoim wewnętrznym dzieckiem. To ono jest naszą artystyczną duszą, z niego płynie kreatywność. W codziennym biegu nie okazujemy mu wystarczająco dużo uwagi, zapominamy o jego potrzebach.
Wygląda to wszystko na prosty sposób. Pierwsza część, jaką jest zaczynanie każdego dnia od zapisania trzech stron może być porównana do nastrojenia naszego wewnętrznego radia na emisję. Wypowiadamy podczas tego procesu wszystkie nasze troski, obawy, zamiary i chęci, potrzeby. To tryb pracy nadajnika. Powinienem być ostrożny z doborem słów, bo przecież raz wypowiedziane i wysłane w astralną przestrzeń stają się powoli ciałem i manifestują stopniowo w moim życiu. Na początku przecież było słowo i słowo ciałem się stało. Część druga to przestawienie radia na odbiór, aby wysłuchać potrzeb i sugestii wewnętrznego dziecka, własnej artystycznej duszy, aby móc później nakarmić ją tym czego potrzebuje w danej chwili najbardziej. To właśnie pomoże usuwać blokady kreatywności.
Jest jeszcze trzecia część opisana w późniejszych książkach Juli Cameron służąca zintegrowaniu dwóch pierwszych. O tem jednak potem. Lepiej jeść małą łyżeczką, aby nie zachłysnąć się. Autorka po dwóch dekadach pracy z pierwszą książką doszła do wniosku, że potrzebne jest trzecie narzędzie i jest to chodzenie. Kiedy chodzimy to integrujemy pomysły i koncepcje otrzymane podczas stosowania dwóch pierwszych narzędzi. W sumie całość jest bardzo, bardzo prosta. Pewnie to dodatkowy powód jej popularności.
Jak wszystko inne w naszym życiu zanim wypowiemy to słowo co ma stać się ciałem, potrzebna jest intencja i decyzja pozwalająca na poparcie tej intencji siłą swojej woli. Pomocna może okazać się deklaracja czy kontrakt na piśmie. To jeszcze mocniejsze od słów wypowiedzianych na tyle głośno, abyśmy sami to mogli usłyszeć. Oto moje zobowiązanie jako przykład:
Kontrakt
Ja, Zibby Kozak, rozumiem, że przechodzę intensywne, bliskie, ukierunkowane kursem Julii Cameron spotkanie z moją własną kreatywnością. Zobowiązuję się początkowo do 12 tygodniowego osobistego treningu. Ja, Zibby Kozak, postanawiam przez ten czas zgłębiać metodę, zapisać codziennie poranne strony, udać się na cotygodniową randkę z artystą i wypełnić każde z cotygodniowych zadań.Ja, Zibby Kozak, także rozumiem, że ten kurs może podnieść czy zburzyć moje emocje, którymi będę potrzebował się zająć. Zobowiązuję się też do wzorowej dbałości o siebie - jak zapewnienie sobie wystarczającej ilości snu, odpowiednio zdrowej diety, ćwiczeń fizycznych oraz dogadzania sobie podczas trwania całego kursu.
Od kilku lat książka opisująca metodę jest już na rynku polskim, więc w zasadzie dlaczego pisać o tym na blogu tarotowym. A właśnie! Tarotowym! Postanowiłem połączyć to, co sugeruje Julia Cameron z używaniem kart i włączyć ich medytacyjne oraz terapeutyczne znaczenie do pisania dziennego pamiętnika. Do kart zaglądam codziennie tak czy inaczej, ale poza chwilą refleksji nad nimi brak w tym ubrania w słowa tego co mówią i jak stymulują moje myśli. Pozwoli to na pełniejszy proces doświadczania różnych aspektów siebie i doświadczenie swojej energii twórczej z poziomu uczuć, przeczuć, mowy ciała, myśli czy utrwalonych podświadomie przekonań. Ta zmiana perspektywy płynie z krainy łagodności, zrozumienia siebie i różnych aspektów własnych instynktów i osobowości, czasem bardzo ukrytych, czasem tak rewolucyjnych, że brak śmiałości aby je wypowiedzieć, aby je sobie uzmysłowić. Z pewnością podczas fizycznych spotkań w grupie ludzi przechodzących ten sam proces transformacji byłoby lżej. Brak wzajemnej inspiracji i wsparcia może być jednak zastąpiony w wirtualnej wersji uwagami od wszystkich, którzy czytają wpisy tego bloga i może... postanowili zrobić to samo, albo stosowali metodę Cameron w przeszłości i mają gotowe rady dla kogoś, kto dopiero zaczyna.
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz